poniedziałek, 11 marca 2013

Day 55

Ooooj ciężko dziś było. Ledwo wstałam to już się musiałam spieszyć. Wyszłam na zajęcia no i okazało się, że nas zasypało! Zanim dotarłam do przystanku to już zamarzłam i zamieniłam się w bałwana. Potem się dowiedziałam, że mój przystanek został wyłączony z ruchu i muszę iść na pieszo. Dotarłam nareszcie na wykład. Pierwszy mój wykład ze Staty... no i nie dałam rady. Był tak nudny, że ochujenie! Nigdy więcej! Obiecuję. Od nastepnego tygodnia w czasie tych wykładów chodzę na siłownię, żeby nie biegać w ciągu dnia.

Dziś na siłce byłam pobiegać... i w sumie 30 minut spędziłam na bieżni i w tym około 10 minut biegłam. A potem zrobiłam sobie 30minutowy interwał na rowerku na 7 levelu chyba.

Co jadłam?
-dwa jajka na twardo i dwie kanapki z serem, dwie rzodkiewki
-małe spagetti z serem w Adasiu
-serek wiejski ze szczypiorkiem + Wasa Sandwich
-kanapka z kurczakiem z Sabłeja
-1/4 torebki ryżu, pół jabłka, polane mlekie, podgrzane, posypane musli
-pół szklanki mleka

Wieczorem zrobiłam sobie z Sarą Skalpela znów. I jest ok.
Tyle, że po wczorajszym pierwszym w życiu treningu na ręce, tak mnie bolą ramiona i klatka piersiowa! Ręce mi odpadały podczas ich podnoszenia. Straaasznie! A poza tym delikatnie bolą mnie uda jak siadam po turecku... to też od maszyny na uda. Ale spoko, przyzwyczaję się. Będzie dobrze ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz